"; ?>

paydayloans

Relacja z obozu żeglarskiego w Iławie

„Pływanie to nie taka trudna sprawa…” Tak też myślałem, od pierwszego rejsu, na którym połknąłem żeglarskiego bakcyla. Bakcyl musi być regularnie „karmiony” inaczej zamiera. To mnie pchnęło aby podjąć decyzję o zrobieniu patentu. Tylko jak? Studia dobiegły końca, czasu coraz mniej…

Któregoś dnia, na polibudzie wpadło mi w ręce ogłoszenie: „Wakacyjne obozy żeglarskie w Iławie”. Pomyślałem, że to może być ciekawe, tym bardziej że jako absolwent również mogłem wziąć w tym udział. Tak, ale muszę zabrać jakiś znajomych ze sobą. Jechać samemu!? Znajomi, albo nie mieli czasu, albo brakowało im żeglarskiej pasji. Trudno, jadę sam! Sam byłem tylko w drodze, od pierwszej chwili obozu miałem już całą grupę nowych znajomych, co było w tym najmilsze, znajomych z którymi połączyło nas jedno – zamiłowanie do żeglarstwa!

Pierwszy dzień w Iławie to deszcz i okrutne zimno jak na połowę lipca. Podtrzymywaliśmy się razem na duchu, że jakoś to będzie i przynajmniej stworzymy dobrą atmosferę. Od pierwszej chwili staraliśmy się integrować i szybko staliśmy się zgraną grupą. Wieczorem dołączył do nas Paweł, który jako jedyny miał gitarę. Na początku uciekł z nią na pomost i przez jakiś czas tylko ją stroił. „O rany! Ten człowiek pewnie nie potrafi grać, tylko będzie tak brzdąkał przez dwa tygodnie”. Wieczorem zostałem mile rozczarowany, Paweł okazał się prawdziwym wirtuozem gitary i znawcą szant. Tego nam trzeba było, klimat żeglarski na dobre zagościł w Iławie! Już było wspaniale, a przecież nie zaczęliśmy jeszcze pływać. Kolejny dzień, to nadzieja, że nareszcie wyruszymy. Najpierw egzamin z pływania. Ha! Nie damy się potopić! Każdy go zdał wyśmienicie. Potem podział na wachty i wstępne szkolenia z naszymi instruktorami.

Pierwsze manewry na wodzie nie były lekkie - 4°-5°B, a my mamy jeszcze ćwiczyć jakiegoś „człowieka”. O raju! No tak, ale tak to w żeglarstwie bywa, że przy flaucie umiejętność taka nie jest wykorzystywana, a znacznie przydaje się w trudnych warunkach. Ten chrzest na wodzie wypadł pomyślnie. Z każdym dniem coraz więcej spośród nas, zwłaszcza tych co to pierwszy raz wsiedli na żaglówkę, zaczęło czuć o co w tym pływaniu naprawdę chodzi. Kolejne manewry, kolejna porcja adrenaliny, a my mimo zmęczenia i kapryśnej pogody z jeszcze większym zapałem wyruszaliśmy na wodę. Czasami miałem wrażenie, że deszcz pada tylko nad naszymi żaglówkami i w porach między posiłkami. Nic nas już nie mogło odstraszyć od dalszej nauki i zabawy. Każdy dzień wyjątkowo aktywny, a wieczorami jeszcze wykłady. Nareszcie znalazł się ktoś, kto wszystko jasno wytłumaczył- nasi instruktorzy. Wspaniali ludzie, którzy oprócz teorii, przepisów i manewrowania, uczyli nas również kultury żeglarskiej, czegoś co w dobie rozwijającej się „turystyki” wodnej zaczyna zamierać.

Po dużej porcji ćwiczeń i wykładów każdego dnia mieliśmy jeszcze masę sił na huczne imprezy przy gitarze i szantach. Dwa tygodnie zleciało niesamowicie szybko. Teraz widzę, że to najlepszy sposób aby nauczyć się żeglarskiego fachu, gdy żyje się regularnie tym bakcylem i się go pielęgnuje od rana do nocy, a nawet i w nocy (to Ci którzy zasypiali z książką na pomoście). Dla mnie obóz żeglarski w Iławie to nie tylko wspaniałe dwa tygodnie wakacji, po których zapomniałem numeru biura, w jakim pracuję (numer jeden), ale to także początek nowej przygody w stopniu żeglarza jachtowego.

Obóz żeglarski dostarczył mi oprócz wymarzonego patentu również mnóstwo nowych znajomych spośród studenckiej braci, z którymi obecnie organizuję wspólne rejsy po mazurskich akwenach. Przy każdym powrocie z takiego rejsu nie zapominamy odwiedzić w sezonie naszego iławskiego ośrodka, gdzie zawsze miło jest podpatrzyć nowych adeptów żeglarskiego rzemiosła. Jednocześnie wielu z nas na tyle to pływanie wciągnęło, że nie poprzestają na pięknej „szuwarowej” przygodzie, ale zaczynają również wyruszać w morze. I to wszystko za sprawą obozu żeglarskiego w Iławie.
Tomek Sawicz